top of page

Życie w pogoni za słońcem - rozmowa z Pauliną Barańczuk


Grecja czy Hiszpania? Tajlandia czy Kambodża? A może Meksyk? Wielu z nas jeżeli decyduje się odwiedzić dalsze kraje, to jedynie w czasie wakacji, wyjeżdżając na krótki urlop. A gdyby tak pracę zabierać z sobą i jeździć po świecie w pogoni za słońcem? Paulina nie zastanawiała się długo. Gdy kilka lat temu padła propozycja wyjazdu do Hiszpanii, zebrała swoje narzędzia i ruszyła w świat. I tak jest do dzisiaj.


Fakt, że możesz sobie pozwolić na pracę w każdym zakątku świata, wynika m.in. z Twojej profesji. Amatorów biżuterii TUTKU znalazłaś już na kilku kontynentach. Zdradź nam, jak się zaczęła Twoja przygoda ze sztuką?


Twórczość artystyczna od zawsze była obecna w moim życiu. Moja mama maluje obrazy, w młodości kilkukrotnie podchodziła do egzaminów na ASP, a brat poszedł w ślady ojca i został architektem. Już jako mała dziewczynka pomagałam mu kleić makiety na studia. Sama również próbowałam swoich sił w różnych technikach artystycznych, dzięki czemu od dziecka moja kreatywność i umiejętności twórcze były ciągle stymulowane i rozwijały się.


Trafiłaś na ASP w Warszawie. Czemu wybór padł na wzornictwo?


Początkowo i przez wiele lat byłam przekonana, że tak jak brat zostanę architektem. Trzykrotnie podchodziłam do egzaminów wstępnych na Politechnikę Warszawską, gdzie studiował. Niestety nie udało mi się dostać na studia stacjonarne, zaś niestacjonarne przekraczały moje możliwości finansowe. Kiedy zbliżał się czas trzeciego podejścia do egzaminów postanowiłam spróbować swoich sił również na ASP. Uznałam, że wzornictwo to kierunek pokrewny architekturze - również projektowy i być może będzie dobrą alternatywą. Z czasem przekonałam się, że nie tylko alternatywą. Tak naprawdę od początku powinnam wybrać wzornictwo, bo okazało się znacznie bliższe moim zainteresowaniom i pomysłom na siebie.


Kiedy pojawił się pomysł na Tutku?


Wydaje mi się, że to było w 2007 roku. Moja mama wróciła właśnie z podróży do Dubaju, gdzie odwiedzała swoją siostrę. Przywiozła stamtąd różnego typu szczypce, którymi wraz z siostrą tworzyły głównie naszyjniki z kamieni półszlachetnych. Zafascynowana tym widokiem, pożyczyłam narzędzia oraz resztki linek, koralików, drucików i uruchomiłam wyobraźnię. Te druciki naturalnie skojarzyły mi się z techniką, którą podczas zabawy odkryłam już jako 9-10 letnie dziecko. Wówczas w poszukiwaniu skarbów eksplorowałam piwnicę w domu: półki uginające się od pudełek pełnych śrubek, przekładek i innych tajemniczych obiektów z metalu. Moją uwagę przykuły wtedy zwoje kabli, z których końców wystawały miedziane druty. Rozcinałam nożyczkami gumowe osłonki, aby pozyskać błyszczący metal, z którego później z pomocą nożyczek wyginałam miniaturowe podobizny zwierząt - koty, psy, żółwie, renifery, żyrafy. Niektóre z nich do tej pory stoją w gablocie w moim domu. Można powiedzieć, że moja przygoda z biżuterią to tak naprawdę reaktywacja zabaw z dzieciństwa.



Na jakie techniki postawiłaś? Na czym polegają?


Obecnie tworzę głównie w dwóch technikach - z drutu oraz z porcelany. Ta pierwsza to efekt procesu prób i błędów z dzieciństwa, kiedy eksperymentowałam z materiałami dostępnymi "pod ręką". Daje ogromne możliwości kształtowania, dzięki czemu doskonale nadaje się do każdego tematu, który postanowię nim przedstawić. Drugą technikę poznałam na studiach, kiedy w ramach wyboru kierunku projektowego trafiłam do pracowni ceramiki. Tam co prawda tworzyłam większe formy wzornicze niż biżuteria. Szybko jednak zapragnęłam wypróbować nową technikę w swojej "prywatnej" twórczości. Porcelanę - bardziej szlachetną siostrę ceramiki, doradziła mi prowadząca zajęcia prof. Justyna Bąbel-Piktel. Technikę tę używam w dwóch postaciach - masie lejnej aplikowanej do form gipsowych oraz masie stałej, z której rzeźbię figurki jak z gliny.


Kiedy zrozumiałaś, że, Tutku oprócz pasji, może być sposobem na życie?


Pamiętam, że wkrótce po pożyczeniu narzędzi od mamy swoje pierwsze prace pokazałam koleżance, która natychmiast postanowiła kupić ode mnie kolczyki w kształcie kotów wiszących za ogon. Nieco speszona zaprotestowałam, chcąc dać jej wybraną parę w prezencie. Ona jednak uparła się, że chce mi zapłacić, dodając przy tym: "Będę twoją pierwszą klientką. Zobaczysz, zrobisz na tym karierę!".


3 lata temu, Twoje życie nabrało jeszcze większego tempa, a Tutku ruszyło w świat. W całym tego słowa znaczeniu. Rozpoczęłaś okres intensywnych podróży, a co za tym idzie - pracy w podróży. Co Ciebie skłoniło do takiej decyzji?


Latem 2015 r. poznałam w Jastarni nad morzem chłopaka, który okazał się instruktorem kitesurfingu i żeglarstwa. Mimo niesprzyjających okoliczności w moim życiu prywatnym, postanowił poczekać na takie "bardziej sprzyjające" i z czasem zdobył moje serce. Co prawda moja mama do tej pory wspomina, jak jeszcze będąc na Półwyspie zapewniałam ją przez telefon, że nic z tego nie będzie, bo przecież "on jest z Gdańska, a ja z Warszawy". Po wakacjach jednak Tomek zaproponował mi wspólny wyjazd Fordem Transitem przez Europę na Gran Canarię, gdzie znalazł pracę na sezon zimowy. Tym sposobem pierwszy raz w życiu na tak długo - pół roku - wyjechałam za granicę i zabrałam ze sobą swoje narzędzia. Od dawna marzyłam, aby spróbować zagranicznego rynku, ale wszystko trzymało mnie w Warszawie. Jednak tamtego lata byłam świeżo upieczoną absolwentką ASP, a stała praca np. w biurze była ostatnią rzeczą, którą sobie wyobrażałam. Pomysł Tomka był szalony, ale też ekscytujący i nawet on sam nie dowierzał, kiedy niemal natychmiast podjęłam decyzję o wyjeździe. Wkrótce przygoda stała się naszym stylem życia, w którym na zimę uciekamy do cieplejszych krajów. Ja zaś zostałam nie tylko dziewczyną, ale i żoną surfera. Do tej pory odwiedziliśmy razem wszystkie Wyspy Kanaryjskie oprócz El Hierro, Paryż, wybrzeże Portugalii, kawałek Grecji w tym wyspę Limnos i Cyklady, Tajlandię, Kambodżę, Malezję, Singapur, Brazylię oraz Meksyk.



Jak przyjmowana jest tam Twoja biżuteria?


Wszędzie tworzę biżuterię, inspirowana cudami, które spotykam wokół siebie, ale nie wszędzie próbuję ją sprzedawać :) W Brazylii mieszkaliśmy cztery miesiące w uroczej wiosce surferskiej Jericoacoara. Tam wstawiłam do surfshopu mały ekspozytor z kolorowymi zawieszkami i spotkały się one z ogromnym zainteresowaniem, przez co niemal nie nadążałam z produkcją. Podobnie było na wyspie Limnos, w Grecji. Na podobny ruch zdecydowałam się więc w Tajlandii, gdzie uznanie wobec moich prac było wielkie, ale głównie w teorii. Przez trzy miesiące pobytu sprzedałam może cztery zawieszki, w tym jedną menedżerce sklepu. Najprawdopodobniej w tym przypadku powodem były spore różnice w cenach moich wyrobów oraz wyrobów lokalnych, dostępnych na każdym rogu za bezcen. W Tajlandii obiad do syta kosztuje 500 baht, czyli równowartość ok 5 zł.


Jak wygląda Twój proces twórczy w podróży?


Tak naprawdę nie różni się zbyt mocno od tego w domowej pracowni. Oczywiście nie wszystko można wykonać "na kolanie", dlatego planując podróż wybieram te techniki lub ich etap, które nie wymagają skomplikowanych zabiegów stacjonarnych, jak wypalanie w piecu czy malowanie. Zwykle zabieram ze sobą proste narzędzia i drut oraz gotowe, wcześniej wykonane porcelanowe elementy, z których jestem w stanie tworzyć w każdych warunkach, siedząc na plaży czy jadąc w autobusie.



Gdybyś porównała swoje początki do teraźniejszości, to jak zmieniały się Twoje inspiracje? Od czego się zaczęło, a jak jest teraz?


Jako dziecko, oprócz zainteresowań artystycznych, jak gąbka chłonęłam wiedzę na temat zwierząt. Nie wiem, czy to z powodu wychowywania się w domu z ogródkiem pełnym psów, kotów, myszek, żab, traszek czy innych turkuci podjadków. Z jakiegoś powodu zawsze wydawały mi się interesujące i wspaniałe. Miałam do nich ogromny szacunek i nie pozwoliłam nikomu skrzywdzić nawet robaczka. Regularnie też ratowałam różne drobne stworzenia, wydobywając je ze studzienek przeciwpowodziowych wokół domu, do których regularnie wpadały. Naturalnym następstwem umiłowania zwierząt okazało się tworzenie ich podobizn w formie biżuterii. Temat nadal jest aktualny i do tej pory znajdują się gatunki, których jeszcze nie realizowałam. Przykładowo ostatnio był to orleń cętkowany, pewien rodzaj płaszczki, którą obserwowałam na żywo pływając w morzu w Meksyku.


Twoje życie to nieustanna podróż. Myślisz, że kiedyś osiądziesz gdzieś na stałe?


Mimo, że odwiedzamy piękne i fascynujące miejsca: ogromne jak pustynia wydmy, urocze zabytkowe miasteczka, ukryte w lesie jaskinie z krystalicznie czystą wodą, tajemnicze ruiny w dżungli, rajskie plaże z palmami wiszącymi nad turkusowym morzem, to po pewnym czasie zawsze zaczynamy tęsknić za domem. Tomek się śmieje, że ja najpierw tęsknię za polskim jedzeniem (pierogi!), potem za kotem, a następnie za rodziną i przyjaciółmi (śmiech). Prawda jest taka, że zawsze przychodzi taki moment podróży, gdy bardzo wyczekujemy już powrotu. To uczucie jest tak silne, a radość z bycia znów w domu tak wielka, że wątpię, czy mogłabym na stałe wyprowadzić się gdzieś daleko i tam zostać. Raczej nie. Wspaniałe jest podróżowanie z Tomkiem, poznawanie nowych miejsc, ludzi, kultur, zwyczajów, ale jak na razie nasz jedyny dom jest w Polsce. Podróże ukazują nam szerszą perspektywę i pozwalają bardziej docenić to, co mamy.


Prowadzisz życie, o którym pewnie wielu marzy. Co w nim kochasz najbardziej?


Wolność. To, że nie ma rzeczy niemożliwych i że mogę robić wszystko, czego zapragnę. Nikt mi nic nie każe, niczego nie zabrania, nie ogranicza.


Czy czegoś Ci brakuje? Czego Ci można życzyć?


Aż strach odpowiedzieć (śmiech). Życzcie mi, żeby to nie był sen!


Przyznaję, że Twoje życie brzmi jak sen ;) Na szczęście nim nie jest, a dla mnie osobiście jest dowodem na to, że w każdym momencie można dowolnie zmienić swoje życiowe plany. Często oznacza to dyskomfort i jest wyzwaniem, ale na pewno wiąże się z wielką przygodą. A kolekcjonować takie, to czysta przyjemność.

FOLLOW ME

  • Black Facebook Icon
  • Black Instagram Icon

STAY UPDATED

POPULAR POSTS

TAGS

bottom of page