Standardowy biznes z niestandardowymi rozwiązaniami - rozmowa z Anią i Bartkiem Sadowskimi

Na 20 m2 Warzywniaka przy ul. Sucharskiego 1 w Toruniu znajdziesz wiele smakołyków. Od świeżych warzyw i owoców, poprzez przyprawy, czy przetwory przypominające te z dzieciństwa. A nawet zdrowe słodkości. Wszystko własne lub od sprawdzonych dostawców. Jak można ze standardowego warzywniaka zrobić niestandardowy biznes? O tym porozmawiamy z Anią i Bartkiem Sadowskimi - trzydziestolatkami, którzy z przytupem weszli w tę branżę i po 2 latach działalności osiągają wyniki, których nie przewidywał ich biznesplan.
Aniu, Bartku, zanim przejdziemy do historii Waszego Warzywniaka zdradźcie, co robiliście zawodowo, zanim przyszedł Wam do głowy pomysł na ten biznes?
Ania: Ja skończyłam prawo na Uniwersytecie w Toruniu i od sześciu lat jestem brokerem ubezpieczeniowym w Biurze Współpracy Międzynarodowej w jednej z toruńskich firm. Tyle.
Bartek: U mnie historia jest nieco dłuższa. Na początku przez trzy lata pracowałem w renowacji zabytków. Potem pojawiła się szansa wyjazdu do Norwegii, z której skorzystałem. Pierwotnie miał to być miesiąc, ale zostałem na półtora roku. Po powrocie otworzyłem moją pierwszą działalność. Współpracowałem z hiszpańską firmą produkującą nagłośnienia. Ten biznes prowadzę do dziś. Ale nie rozwijało się to tak dynamicznie, jak zakładałem, stąd zacząłem myśleć o czymś nowym. I w tym momencie zrodził się pomysł warzywniaka.
Od nagłośnienia do własnego warzywniaka droga nie jest taka prosta. Co Was skusiło do wejścia w tę branżę?
Bartek: Argumentów było wiele. Moi rodzice mają gospodarstwo, na którym uprawiają swoje warzywa i owoce. Od początku mieliśmy więc dostęp do pełnowartościowego towaru. Bezcenna okazała się też ich wiedza. Dowiedzieliśmy się jak prawidłowo oceniać czy to, co oferuje dostawca, jest świeże i zdrowe. Dzięki rodzicom poznaliśmy też okolicznych rolników, z którymi warto współpracować. Z kolei tata Ani jest pasjonatem pszczelarstwa więc służył nam doświadczeniem w swojej dziedzinie. I to były koronne argumenty, które przekonały nas, że warzywniak to dobry wybór.
Z Waszej wypowiedzi wnioskuję, że bliscy entuzjastycznie podeszli do pomysłu otwarcia Warzywniaka?
Ania: Na pewno od początku nas wspierali. Moi rodzice przyglądali się temu wszystkiemu bardziej z zaciekawieniem. Miałam wtedy przecież stałą pracę jako broker ubezpieczeniowy, więc automatycznie przyjęli, że Warzywniak będzie bardziej w obowiązkach Bartka.
Bartek: Natomiast moi rodzice byli bardzo zaangażowani. Doradzali nam i pomagali podejmować decyzje.
Ania: Ale muszę przyznać, że zarówno jedni jak i drudzy nie dowierzali w opcję dowozu towaru do domów klientów. Niewiarygodna wydawała się im również promocja naszego Warzywniaka na Facebooku. Nie mogli uwierzyć, że będziemy chcieli pokazywać warzywa w Internecie (śmiech). Także sama idea warzywnika - tak, ale niektóre elementy zarządzania do nich nie trafiały.
A jak wyglądały początki z biznesowego punktu widzenia? Ty, Bartku, miałeś już doświadczenie ze swoją firmą - czy w związku z tym robiliście jakieś założenia, rozpisaliście biznesplan?
Bartek: Tak. Uważam, że każdy pomysł na biznes powinien być oparty o jakieś rokowania, zestawienie własnych możliwości i potrzeb. My ustaliliśmy, że robimy rok testowy. To był czas, gdy chcieliśmy zainwestować swoje pieniądze, czas i wszystkie możliwe pomysły. Test wypadł pomyślnie, ponieważ roczne założenia zrealizowaliśmy w kilka miesięcy.
Opowiedzcie w takim razie, jak do tego doszło? Jak wygladały Wasze początki?
Ania: Nasze dni się różniły, bo Bartek od początku był cały czas na miejscu, a ja docierałam do niego przed pracą i po pracy. Na początku otwieraliśmy Warzywniak o 7:30. Z uwagi na fakt, że chodziłam do pracy na 8:30, to jeszcze wcześniej przyjeżdżałam do sklepu, żeby go otworzyć i przyjąć pierwszych klientów. Bartek w tym czasie jechał do dostawców po warzywa i owoce więc spotykaliśmy się ok 8:00 i wymienialiśmy za ladą. No i gdy kończyłam pracę o 16:30, to znowu jechałam do Warzywniaka, żeby zobaczyć, jaki był ruch i pomóc w zamykaniu. Do tego we wtorki i czwartki były dowozy. Także jeździłam z produktami do klientów. Wtedy dzieliliśmy się z Bartkiem tak, że ja brałam te lżejsze dowozy, a Bartek cięższe.
Bartek: Szybko się zapomina, ale tak rzeczywiście było. Trzeba przyznać, że pierwsze osiem miesięcy, to było praktycznie praca i sen. Wychodziłem z domu ok 5:00, wracałem wieczorem i szedłem spać. A jeszcze w "międzyczasie" trzeba było myśleć nad rozwijaniem oferty.
Właśnie, zdradźcie jakim kluczem kierowaliście się rozszerzając ofertę Waszego Warzywniaka?
Ania: Na początku jeździliśmy po różnych jarmarkach, festynach i szukaliśmy potencjalnych dostawców. Oczywiście najpierw sami degustowaliśmy produkty i nie wszystkie się sprawdziły. A jak już coś nam zasmakowało, to sprawdzaliśmy składy, ustalaliśmy skąd są i tak docieraliśmy do osób, które nas interesowały.
Bartek: Przyznam, że wtedy zdaliśmy sobie sprawę, że jesteśmy naturalnie wybredni. Mamy bardzo wygodną sytuację, bo zarówno Ani jak i moi rodzice robią przetwory. Oczywiście my je dostajemy i jesteśmy przyzwyczajeni do takich domowych smaków. Dla nas jest to oczywiste. A okazało się, że nie każdy ma do tego dostęp. Bo nie wszyscy rodzice robią przetwory, a młodzi ludzie często po prostu nie mają na to czasu.
Ania: Dlatego chcieliśmy, żeby produkty, które będą dostępne w naszym Warzywniaku przypominały nasze domowe przetwory, miały smak dzieciństwa. Przetestowaliśmy wielu dostawców i z tych, z którymi współpracujemy aktualnie, jesteśmy zadowoleni.
Pytałam już jak wyglądał Wasz dzień pracy w początkowym okresie. A jak przebiega to aktualnie? Czy coś się zmieniło?
Bartek: Zdecydowanie. Usprawniliśmy chyba każdą możliwą czynność. Teraz pracuje się o wiele łatwiej i wygodniej. Początki były różne. Popełnialiśmy błędy. A ja bardzo nie lubię popełniać błędów. Niejednokrotnie miałem wyrzuty sumienia, że przecież mogłem zrobić coś lepiej. Albo pretensje do siebie, dlaczego nie pomyślałem o innym rozwiązaniu...? Dodatkowo bardzo pracochłonne były dowozy. Strasznie nas męczyły.
Ania: Dowozy wyglądały tak, że o 17:30 zamykaliśmy sklep, a dopiero po 18 wyjeżdżaliśmy. A teraz jest tak, że Bartek zamyka 17:30 i już jest w samochodzie. Więc pół godziny różnicy to jest bardzo dużo. Poza tym początkowo dużo czasu zajmowało nam ustalanie optymalnej trasy dostawy. Teraz śmiejemy się, że topografia Torunia jest nam tak znana, że bez problemu szacujemy sobie czas dojazdu do poszczególnych punktów.
Bartek: Mnie początkowo zaskoczyła obsługa kasy fiskalnej. Wyszedłem z założenia, że skoro tyle osób korzysta z niej na co dzień, to nie może być to trudne. I rzeczywiście, nie jest. Ale jak każda umiejętność - trzeba się jej nauczyć. Są też sytuacje awaryjne - zacięta rolka, awaria, wiele różnych przypadków, których nie dało się przewidzieć. Teraz jest już chyba niewiele sytuacji, które są w stanie nas zaskoczyć.
A czy te wszystkie usprawnienia i doświadczenie pozwalają Wam na to, że jak zamykacie sklep o 17:30, to rzeczywiście możecie skończyć dzień pracy? Czy jednak są jeszcze czynności, które Was czekają? Oczywiście nie mówimy o dniach, kiedy macie dowozy, bo wiadomo, że one wymagają czasu.
Bartek: Mam wrażenie, że prowadząc działalność, nigdy tak naprawdę się tej pracy nie kończy. Taką furtkę zostawiamy sobie w niedzielę. To jest dzień dla rodziny i staramy się nie robić nic związanego z pracą. Na początku to był dzień, w którym nadganialiśmy cały tydzień - nadrabialiśmy zaległości, rozliczaliśmy faktury itp. Teraz ewentualnie co robimy w niedzielę, to szukamy nowych pomysłów, inspiracji. Czyli typowo przyjemne zajęcia. Dzięki temu możemy odpocząć i zregenerować się na kolejny tydzień.
Wasz Warzywniak wyróżnia się m.in. tym, że prowadzicie swój fanpage na Facebooku. Czy to było założenie, które towarzyszyło Wam od początku?
Ania: Tak, Facebook był od początku. Nie wiedzieliśmy jaką ostatecznie przyjmie formę i czy się sprawdzi, ale postawiliśmy na ten kanał komunikacji. Bartek zawsze powtarzał, że fanpage musi być odzwierciedleniem tego, co się dzieje w Warzywniaku. I faktycznie tego się trzymamy. Gdy dużo się dzieje w sklepie, automatycznie dużo się dzieje na Facebooku. Tym bardziej, że w branży warzywnej mamy sezonowość - towar często nam się zmienia, więc cały czas jest o czym pisać. Zazwyczaj wygląda to tak, że przyjeżdżam do Warzywniaka i widzę, że pojawiły się maliny - publikuję post o malinach - lub dowiaduję się, że wyrosły dynie i pojawia się post o dyniach lub jakiś przepis, jak je wykorzystać. Są też festiwale żywnościowe, na które się wybieramy lub które polecamy - o nich też informujemy. Fanpage Warzywniaka jest po prostu odzwierciedleniem tego, co się u nas dzieje. Jedyne obawy, jakie mieliśmy, to czy ruch na Facebooku przełoży się na ilość klientów w sklepie. Ale i to się sprawdziło.
Chciałam Was jeszcze zapytać, co z Waszej perspektywy jest ważne w biznesie opartym o sprzedaż bezpośrednią?
Ania: Wydaje mi się, że budowanie relacji.
Bartek: To na pewno, ale dla mnie bardzo ważna jest jakość towaru. Jeżeli sprzedaje się dobre produkty, to Klienci to doceniają i wracają.
Z tej perspektywy ciekawi mnie bardzo, jak w tak krótkim czasie zdjednaliście sobie tak dużą rzeszę stałych klientów?
Bartek: Mam wrażenie, że osiedlowi klienci po prostu polubili nas prywatnie. W końcu sklepu nie otworzyliśmy z dnia na dzień, tylko sami go remontowaliśmy więc mieli okazję obserwować nas przy pracy i poznać.
Ania: Poza tym na osiedlu, gdzie mamy Warzywniak, jest dużo osób starszych i odnosiliśmy wrażenie, że często traktowali nas jak swoje dzieci, może wnuki (śmiech). Bardzo nam kibicowali! Bartek w ogóle był ulubieńcem, bo niektóre panie nawet go dokarmiały (śmiech).
Bartek: Myślę, że klienci po prostu doceniali naszą ciężką pracę. Ja wtedy tego nie widziałem z tej perspektywy, bo wiedziałem, że skoro zaczynam swój własny biznes, to muszę dać z siebie wszystko.
Ania: Bartek w ogóle podchodzi do takich wyzwań zadaniowo. Jak sobie postanowi, że coś robi, to ból, zmęczenie i niewygody nie mają żadnego znaczenia. Przykładowo przez pierwszy rok funkcjonowania nie mieliśmy w Warzywniaku ogrzewania. A zaczynaliśmy działać w październiku. Wiec Bartek stał za ladą w puchowej kurtce, w odzieży termicznej, w czapce. I nie marudził. Śmieję się, że był w Norwegii, to się zahartował (śmiech). Ale ja wiem, że bym w takich warunkach nie wytrzymała.
Bartek: Teraz na szczęście się to zmieniło. Mamy i ogrzewanie i klimatyzację więc standardy pracy się znacznie polepszyły. Po prostu musieliśmy coś zrobić, bo w pewnym momencie w zimę trudno było utrzymać w sklepie dodatnią temperaturę. A klimatyzacja jest potrzebna w drugą stronę - w zeszłe lato mieliśmy temperatury ponad trzydzieści stopni i po prostu w kilka godzin warzywa nam więdły.
Ania: A teraz klimatyzacja ratuje nam cały towar. I Bartka (śmiech).
A jakie macie plany?
Bartek: W najbliższej przyszłości chcielibyśmy iść w kierunku otwarcia drugiego punktu. Klienci mocno nas do tego zachęcają. To będzie kolejne wyzwanie. W zasadzie dla nas nie jest to wielka niespodzianka, bo otwierając nasz Warzywniak myśleliśmy o tym, że jeżeli biznes się sprawdzi, to dobrze byłoby przełożyć ten sukces na kolejne lokalizacje. Największym problemem jest znalezienie wolnego lokalu w atrakcyjnym miejscu. Póki co szukamy okazji.
Widzę, że Wasze ambicje nie pozwalają Wam zwalniać tempa. Jednak w ostatnim czasie sporo się u Was zmieniło - zostaliście rodzicami. Jak pojawienie się dziecka wpłynęło na Waszą pracę w Warzywniaku?

Ania: Zmiana jest bardzo duża. Bartek na pewno bardzo ją odczuwa, bo od czasu, gdy urodziła się Helenka, praktycznie 100% naszych obowiązków spadło właśnie na niego.
Bartek: Przyznam, że i tak jest teraz lepiej, niż na początku naszej działalności. Po prostu usprawniłem sobie pracę. Poza tym Ania pomaga zdalnie ile tylko może i tak sobie radzimy. Aktualnie moim największym problemem jest wyjście z domu. Gdy Helenka się obudzi i zaczyna gaworzyć, trudno mi się zebrać, aby jechać do Warzywniaka.
Ania: Nastawialiśmy się na to, że będzie o wiele trudniej, ale na szczęście Helcia jest bardzo radosna i na wiele nam pozwala (śmiech).
To najważniejsze! Moim zdaniem jesteście przykładem na to, że młodzi ludzie ze swoim świeżym podejściem i wytrwałością (wielki ukłon dla Bartka!) mogą podbić każdą branżę! Nawet tak tradycyjny biznes, jakim wydaje się prowadzenie warzywniaka. Wiem, że rodzą się Wam w głowach kolejne pomysły - życzę Wam, aby ich realizacja przyniosła wiele przyjemności i jeszcze bardziej rozpromowała Wasz rodzinny biznes. Powodzenia!